wtorek, 30 listopada 2010

boję się.

wszystkie moje ptaki pospadały z nieba. ktoś je otruł nieświeżym chlebem.
została mi tylko ta podziurawiona, stara kartka i twarz, której się wstydzę.
nie płaczę już tańcząc, nie śmieję się mówiąc, nie słucham przymykając oczy.

czasami jeszcze myślę o tobie. trudne początki. moje nieprzystosowanie i brak zrozumienia. potem zrozumiałam. pamiętam chwile, w których stwarzałam się na nowo dzięki tobie. ten słodki świat fantazji roztoczony przed moim oczyma po raz pierwszy. tyle zdefiniowałam banalnych, ale jakże nieoczywistych słów przy tobie. w końcu przypomina obie twoje odejście. jak zostałam sama, nieporadna nadal wśród krzyków i cieni. ze wstydem przyznaję, buntowałam się. tak, to był ciąg upokorzeń, najbardziej żałosny epizod życia. a teraz już cię nie ma. nie żyjesz dla mnie. a może nigdy cię nie było. tylko tak mi się wydawało, że jest ktoś kto mnie prowadzi w czeluściach młodości. stworzyłam cię tylko na jakiś czas dla własnej rozrywki albo ze strachu przed samotnością.
to był sen, który źle się zaczął, a jeszcze gorzej skończył. ale środek... środek był piękny.