środa, 10 czerwca 2009

świt się zaczyna.

wszyscy potracili powieki. dwadzieścia cztery na siedem wyzute spojrzenie.

wbrew sobie i innym nadal widzę tę damę, czarną, lecz o złotych brwiach i papierowych nozdrzach. jej krwawa duma wypływa z kącików ust jak lepka wydzielina z pochwy. płacze tylko nad rozlanym życiem istot pierwotnych. pochłaniana przez ciemność kończy gorzkie tango na jedną osobę. istny rząd w nierządzie. czystość nieczysta. ale nie jest przecież nawet żywa. to tylko stwór, potwór składający się z niewidzialnej materii dobra i zła. anatomiczny żart. nieśmieszny z resztą. i bez reszty. w końcu reszty nikomu nie trzeba. grosz na szczęście utracił swą symboliczną potęgę.
pozostała już tylko złowroga, bezlitosna noc. a jest już późna godzina. księżyc nawet śpi. chrapie bezwstydnie. w końcu wstyd jest przeżytkiem. przeżył swoje i umarł.

cała ta fuzja to ostatecznie cygańskie flamenco w bukareszcie.

Brak komentarzy: