niedziela, 27 czerwca 2010

hipopotam, tam hipokryzja.

rzygam zwyczajnie, po prostu i znowu.
z pokoju obok słyszę śmierć idiotom. agresja wieczorem nie zdrowa jest. przykro
mi się zrobiło odrobinę na tę wieść. ktoś wybił komuś ząb ponadto i skandal obyczajowy za oceanem niemały. smutne jest wszystko i ciągnie się jak guma do żucia wyżuta. sponiewierani, pognieceni, z workami foliowymi na głowach. wizja przyszłości dla dziewięćdziesięciu procent ludzkości. nic się na to poradzić nie da, da, da. każdy kurwa sra. ładne wersy są przeżytkiem, modnym banałem, romantyczną dewiacją. utraciły bezpowrotnie sens w zeszłym stuleciu, tak jak i wszystko inne. zerwałam więc ten niepotrzebny naskórek przyzwyczajeń. została mi już tylko martwa dziura goryczy.
do wypalenia na jeden raz.
aa już mnie zabija ten postintelektualizm pleniący się w społeczeństwie rzeczpospolitej zupełnie tak jak hiv w afryce. zagłada prawdy kontra powolne obumieranie ciała. nie umiem zdecydować co gorsze, co bardziej przeraża.

Brak komentarzy: