poniedziałek, 26 lipca 2010

101 dalmatyńczyków

mam tyle osobowości, co cruella de mon dalmatyńczyków. wszystkie kłębią się w czeluściach mojej głowy. kochają ciemność, więc nigdy nie ujrzą blasku słońca o poranku. skazane są na wieczne potępienie. i nikt ich stamtąd nie wypuści, nie zbawi. nie ma takich narzędzi, takich igieł i skalpeli. bo to nie gra w operację, gdzie wyjmujesz z kolana wiadro z wodą i pacjent jest zdrowy.
to jest szpital psychiatryczny, gdzie każde słowo, każdy najmniejszy bełkot wariata, jest prostą drogą donikąd. i już nie ma powrotu. ślepa uliczka, a to była jednokierunkowa. choroba narasta w tempie podziału plechy u glonów. następuje bolesna fragmentacja myśli. i powoli świat staje się chaosem. i nie da się już wyodrębnić, ani cząstki własnego człowieczeństwa.

a ja nigdy nie znam zakończenia.

sugar town.

sztuczna krew na sztucznych cyckach. keczup się przydaje, ma wiele praktycznych zastosowań. można zrobić fajne plamy i trochę poudawać martwego. wszyscy się będą śmiać i skończy się na bitwie "kto dalej splunie". atmosfera przyjemna raczej. gdy zamknę oczy to widzę już nawet ślinę na chodniku ulokowaną tuż przy psich szczynach. cóż za piękny świat. tyle barw, tyle świateł, tyle blizn na nadgarstkach i śladów po wkłuciach. idźmy przez cukrowe miasto z szerokim uśmiechem na twarzy, trzymając się za ręce. nasza własna kraina oz.

zepsułamisięspacja.

zedytowałam się co nieco umysłowo. nie wiem co z tego wyniknie, jak zawsze upajam się słodką niewiadomą i podziwiam rozmazany krajobraz przyszłości. nie ma nic piękniejszego niż ten dreszcz niepewnego jutra. ale czy gdy wstanę i powoli podniosę powiekę, czy nadal będę chciała się obudzić? a może nie będzie warto nawet próbować? bo nastała osobista apokalipsa i dawnego świata już nie ma. spłonął doszczętnie, nawet garstka popiołu nie została. jeśli ostatecznie sił zabraknie na nowy początek, nową erę wzlotów i upadków, czy to będzie koniec? if life doesn't make sense, what's next? tough question.