mam tyle osobowości, co cruella de mon dalmatyńczyków. wszystkie kłębią się w czeluściach mojej głowy. kochają ciemność, więc nigdy nie ujrzą blasku słońca o poranku. skazane są na wieczne potępienie. i nikt ich stamtąd nie wypuści, nie zbawi. nie ma takich narzędzi, takich igieł i skalpeli. bo to nie gra w operację, gdzie wyjmujesz z kolana wiadro z wodą i pacjent jest zdrowy.
to jest szpital psychiatryczny, gdzie każde słowo, każdy najmniejszy bełkot wariata, jest prostą drogą donikąd. i już nie ma powrotu. ślepa uliczka, a to była jednokierunkowa. choroba narasta w tempie podziału plechy u glonów. następuje bolesna fragmentacja myśli. i powoli świat staje się chaosem. i nie da się już wyodrębnić, ani cząstki własnego człowieczeństwa.
a ja nigdy nie znam zakończenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz