sobota, 16 lipca 2011

Kamera w źrenicy.

Pływam bezwiednie w nicości swiata. Dochodzą do mnie tylko niewyraźne dźwięki, karykaturalne obrazy z przestworzy. Kosmos stał się moim grzechem. Nowym wstydliwym uzależnieniem. Zamykam oczy i widzę obce, perfekcyjne postacie. Szczęśliwe. Anioły bez skrzydeł? Demony w atrakcyjnych kostiumach? To nie ludzie, wiem na pewno. Człowiek nie dosięga absolutu. Umiera i nie jest szczęśliwy. Przykra tajemnica. Ma tylko pozorną, uzurpatorską władzę, która nie obejmuje nawet jego życia. Słodkie oblicza stają  się coraz bardziej przejrzyste. W końcu bezpowrotnie znikają. Zrodziło się w moim sercu krótkie rozczarowanie. Chwila szczęścia upłynęła jak trzepot skrzydeł ćmy, tańczącej nocą w okół żarówki. Znowu jestem sama, ze sobą, swoimi krzywymi biodrami i nieuczesanymi włosami. Patrzę w brudne okno, nieprzyzwoicie ślepe. Wzmaga tylko niepokój.

piątek, 15 lipca 2011

Crazy little things calls... misunderstanding.

Wybrałam Ciebie. Nie wiem dlaczego. Nie mam po prostu ani  bladego  ani śniadego pojęcia. Jest to tak nielogiczne jak to, że słońce codziennie zachodzi, a dwa razy dwa to cztery. Rządzi się to najwidoczniej jakimś nieznanym, bezlitosnym prawem. Nie pięści. Miłości? Być może. Albo dżungli. Bo jak patrzę na ciebie widzę w oddali słonie. Ale słonie nie mieszkają w dżungli. Pomijając te wszystkie małe niedomówienia i igraszki słowne to jest coś dzikiego w naszym sam na sam. Moja skóra i jelita dają wyraźne, wstydliwe znaki, że coś jest na rzeczy.  Nie mogę nad tym zapanować. Naprawdę się staram. Ale wiem, że to wyłącznie moja trująca “rzecz”. Szczególnie, gdy patrzę na Twój kpiący wyraz twarzy i pewność siebie w każdym ruchu. Emocjonalna władza. Jestem wtedy jeszcze bardziej bezradna. Chowam się w swojej przytulnej, bezpiecznej kryjówce. Tam gdzieś ukrytej w mojej głowie. Ale ćśśśś to tajemnica.

piątek, 8 lipca 2011

Siwy kot dziś przebiegł mi drogę.

Obudziłam się dziś stara. Tak, wiem to. Wstałam, przetarłam sen z powiek, spojrzałam w lustro i już wiedziałam. Brzydka zmarszczka na czole niezbyt czule przeze mnie pogłaskana. Dwa siwe włosy buntowniczo sterczące. Resztki kolacji na spodniach od piżamy z małym księciem. Niepokojąco cyniczne spojrzenie oczu otoczonych cieniami zmęczenia. Jutro pewnie dojdzie nieświeży oddech, paradontoza, artretyzm i jeszcze kilka symptomów zejścia. Tak to wszystko to musi być wiek. Ten niewinności skończył się w długiej kolejce gnębiącej przeciętności. Od października zasilę masę siły roboczej bezprzyszłości, pozbawiona ostatków godności. Rymy na śniadanie. Tym czasem kawa vol. 2 zanim mój krowokapeć zostanie narzędziem do unicestwienia telewizora. Morning glory pass away. Moje uszy nie zdzierżą kolejnej minuty tych bulimicznych pisków. Przecież głuchota i tak przyjdzie wkrótce. Always look on the bright side.