środa, 15 lutego 2012

I'm done here.

Szkoda trochę likwidować dziecko drogie Tadeuszka mego.

niebochce.tumblr.com

sobota, 16 lipca 2011

Kamera w źrenicy.

Pływam bezwiednie w nicości swiata. Dochodzą do mnie tylko niewyraźne dźwięki, karykaturalne obrazy z przestworzy. Kosmos stał się moim grzechem. Nowym wstydliwym uzależnieniem. Zamykam oczy i widzę obce, perfekcyjne postacie. Szczęśliwe. Anioły bez skrzydeł? Demony w atrakcyjnych kostiumach? To nie ludzie, wiem na pewno. Człowiek nie dosięga absolutu. Umiera i nie jest szczęśliwy. Przykra tajemnica. Ma tylko pozorną, uzurpatorską władzę, która nie obejmuje nawet jego życia. Słodkie oblicza stają  się coraz bardziej przejrzyste. W końcu bezpowrotnie znikają. Zrodziło się w moim sercu krótkie rozczarowanie. Chwila szczęścia upłynęła jak trzepot skrzydeł ćmy, tańczącej nocą w okół żarówki. Znowu jestem sama, ze sobą, swoimi krzywymi biodrami i nieuczesanymi włosami. Patrzę w brudne okno, nieprzyzwoicie ślepe. Wzmaga tylko niepokój.

piątek, 15 lipca 2011

Crazy little things calls... misunderstanding.

Wybrałam Ciebie. Nie wiem dlaczego. Nie mam po prostu ani  bladego  ani śniadego pojęcia. Jest to tak nielogiczne jak to, że słońce codziennie zachodzi, a dwa razy dwa to cztery. Rządzi się to najwidoczniej jakimś nieznanym, bezlitosnym prawem. Nie pięści. Miłości? Być może. Albo dżungli. Bo jak patrzę na ciebie widzę w oddali słonie. Ale słonie nie mieszkają w dżungli. Pomijając te wszystkie małe niedomówienia i igraszki słowne to jest coś dzikiego w naszym sam na sam. Moja skóra i jelita dają wyraźne, wstydliwe znaki, że coś jest na rzeczy.  Nie mogę nad tym zapanować. Naprawdę się staram. Ale wiem, że to wyłącznie moja trująca “rzecz”. Szczególnie, gdy patrzę na Twój kpiący wyraz twarzy i pewność siebie w każdym ruchu. Emocjonalna władza. Jestem wtedy jeszcze bardziej bezradna. Chowam się w swojej przytulnej, bezpiecznej kryjówce. Tam gdzieś ukrytej w mojej głowie. Ale ćśśśś to tajemnica.

piątek, 8 lipca 2011

Siwy kot dziś przebiegł mi drogę.

Obudziłam się dziś stara. Tak, wiem to. Wstałam, przetarłam sen z powiek, spojrzałam w lustro i już wiedziałam. Brzydka zmarszczka na czole niezbyt czule przeze mnie pogłaskana. Dwa siwe włosy buntowniczo sterczące. Resztki kolacji na spodniach od piżamy z małym księciem. Niepokojąco cyniczne spojrzenie oczu otoczonych cieniami zmęczenia. Jutro pewnie dojdzie nieświeży oddech, paradontoza, artretyzm i jeszcze kilka symptomów zejścia. Tak to wszystko to musi być wiek. Ten niewinności skończył się w długiej kolejce gnębiącej przeciętności. Od października zasilę masę siły roboczej bezprzyszłości, pozbawiona ostatków godności. Rymy na śniadanie. Tym czasem kawa vol. 2 zanim mój krowokapeć zostanie narzędziem do unicestwienia telewizora. Morning glory pass away. Moje uszy nie zdzierżą kolejnej minuty tych bulimicznych pisków. Przecież głuchota i tak przyjdzie wkrótce. Always look on the bright side.

czwartek, 30 czerwca 2011

Masa sasa.

Uszyta z pierwszorzędnej pogardy z domieszką delikatnej nienawiści i solidnego wyobcowania. Zafarbowana bezustanną nieczułością świata. Ludzie to wyspecjalizowani rzemieślnicy zła. Dlatego przytulam się sama. Spójrz to właśnie ja. Od wewnątrz spalona.

środa, 29 czerwca 2011

wklej klej.

Wbiję ci zaraz w każdą część ciała widelec, nóż, korkociąg i  kilka innych przedmiotów zbrodni kuchennej.  Widzisz to jarmark uczuć mój do ciebie. Poranna brutalność za wieczorną zdradę. A ty mówisz coś teraz o brudnej realności, rzekomej jawie i tego typu dziwactwach. Bezskutecznie. Zaczynasz coś o przykrych konsekwencjach, nużącej rozprawie, wilgotnej celi. Nie działa nadal. Wybacz, ale nie wierzę w tę tutaj rzeczywistość, dla mnie jest subiektywnym, amorficznym obrazem wykrzywionym po przejściu przez pryzmat chwili. W moim wymiarze nie istnieją okrucieństwa w jakich się specjalizujesz dumnie. Nie znajdziesz tak ratunku. Gatką szmatką, trelą morelą, bo te jeszcze nie dojrzały i nadal są twarde. Więc mów więcej i głośniej. Krzycz, płacz, gryź, szarp. A ja w tym czasie podekscytowana strachem w twoich oczach pójdę do składziku po nowe narzędzia. Tak teraz już wiem dlaczego zastawę powinno się kupować na 12 osób. 

czwartek, 23 czerwca 2011

złodzień.

I would like to say im sorry, but its not true. Z uśmiechem nie żałuję, nie przepraszam, nie proszę. Wyciskam z siebie te wszystkie urocze ludzkie słabości, których nie rozumiem. Nie znam praw tych i zwyczajów. Albo tylko udaję dzięki a raczej przez swoje romantyczne flaki, wiesz jelita, wątroba i inne tam anatomiczne bajdurzenie. Uświadamiając sobie te wszystkie grzeszki błahe, czyny namoczone-namnożone hipokryzją, tracę pierwotny szacunek do człowieczeństwa, wstydzę się tej smutnej rasy. Pseudo panów, królów wybrukowanej dżungli. Upada ona zwolna, lecz uparcie poniżej poziomu morza i jakiegokolwiek pojęcia. Ale to nie miejsce na moralitety, cnoty śmieszne i nieznane.  To dzika niekoherentna rzeczywistość, chaos mojego serc. Dylatacja czasu, o której wiem zbyt mało. Bo fizyki też nie rozumiem. Widocznie rozum już nie ten, ciało w ogóle z jakiejś powieści sajensfikszyn. Wrócę kiedyś do swojej kosmicznej czarnej dziury, tak niespodziewanie jak się pojawiłam. Jeszcze nie mówię papa, do widzenia, adieu.