powypalane klocki, powygryzane szyby. szepczę tylko gdyby... słońce nie było tak gorące, twoje dłonie mniej parzące, oddech płytszy, oko bielsze, łydki tęższe, zęby bielsze, oddech świeższy. i znalazłabym z pewnością kilka, kilkanaście jeszcze życzeń, próśb, wymogów, marzeń, zwierzeń, spojrzeń, mikro ordynacji i cynicznych dewiacji. bo zawsze czegoś brak. nie tylko tobie, nie tylko mi, ale i małej mi i małemu tobie. w deszczu i w żałobie. wczorajszej bolączce i jutrzejszej gorączce. bo wiesz przecież tak dobrze, że dziś nie ma, teraz najprościej w świecie nie istnieje. są tylko dwa ciała rozkoszą związane, namiętnością pochłonięte, splecione głośnym, trzyminutowym uniesieniem, w końcu nic nie trwa wiecznie. minuty przelewają się tylko z garnuszka pierwsza dwadzieścia cztery do imbryczka pierwsza dwadzieścia pięć. i tak po wszystkich naczyniach, kartkach z kalendarza, segmentach notatnika. dwadzieściaczterynasiedem trzystasześćdziesiątpięć dni roku w twoim kroku.
zapełniam jedynie do połowy kartki z rozdziału życie i kropka, pozostałe to homogeniczne i bezpłodne noce, segregowane do teczki zapomnienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz