czwartek, 30 kwietnia 2009

twarz rzadziecka.

to nie moja bajka. jestem nie z tej bajki. jak nie z tej to z jakiej? z innej. ale innej bajki nie ma. jest tylko pinokio. bohaterem jest łysy chłopiec z długim nosem, bez jedynki i dwójki. w oczach ma huragan. całymi dniami serfuje po wirtualnym morzu kłamstw i kłamstewek. zlizuje bitą śmietanę z tortów urodzinowych. goli brwi i nie zmienia majtek. podąża nieustannie martwą drogą numer siedem. kiedyś w końcu dojdzie do końca siódemki, a co go tam czeka, tego nikt nie wie. może ta droga jednak jest żywa? chociaż w niewielkim stopniu. może prowadzi do nowego jorku. nowego świata. i skończy się wszystko dobrze, bez dramy. pinokio znajdzie pracę. kupi odżywkę do wyimaginowanych włosów. znajdzie wymarzoną świnkę morską. i będzie hepi end. prawie tak hepi jak pieluchy hepi.

narko nekro. log out.

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

bez sensu.

miałam taką fajną, białą kartkę z czerwonymi literkami. zgubiłam ją. było na niej wszystko. moje satyryczno-groteskowe refleksje na temat człowieczeństwa, którego nie ma. opisałam na tej zgrabnej karteczce wszystkie rodzaje pieczywa dostępne w piekarniach, zieleń pomidorów-wcześniaków, długość rzęs kobiet pracujących na ulicach nocą. tyle pięknych rzeczy, słów, pocałunków, dotyków i potencjalnych uniesień. wszystko na nic. jedno wielkie nic i nic poza tym. tym a tym. tamtym a tamtym. przykra sprawa.

a teraz czas na audycję 'styl i twoje policzki'.

autobusem jedzie kobieta z drzewem w ręku. ma na krótkiej szyi korale, koloru zgniło zielonego. mój ulubiony odcień rozkładu. pasuje do wszystkiego. komponuje się wyśmienicie z beżem i brązem. element w odcieniu zgniłej zieleni nada każdemu ubiorowi, każdej fryzurze nieco dekadencji i szaleństwa. pasuje również do pozostałości po liściach na drzewku.

a teraz uwaga, uwaga. klasyczny materiał w nowych odsłonach. dżins. dżins jako skarpetki, dżins jako paznokcie, dżins jako obrus, dżins jako włosy pod pachami. dżins ma dziś wiele fascynujących wcieleń. jest najmodniejszy, świadczy o wysublimowanym guście i nienagannej sylwetce. dżins to przyszłość. dżins to nowa ty. noś dżins w sercu i w torebce.

misia już idzie. papa.

czwartek, 23 kwietnia 2009

asfiksja autoerotyczna.

burza. kurza stopa. stopą o bruk, nogą o bruk. brukiem o głowę. i bum jeden wielki szum. efekt jak po wódce, lecz darmo. ale nie ma na świecie nic za darmo. nawet w twarz za nic się nie dostaje. namęczyć się trzeba, sprowokować. z pewnością jednak warto trochę się napocić, aby zaspokoić swoją jakże trywialną, lecz ważną potrzebę. potrzebę serca i ducha. sado-maso, maso-sado. trochę perwersji nigdy nie zaszkodzi. a co nie szkodzi to pomaga. a jak już człowiek nie domaga, to się zwija w kulkę, jak papierek po cukierku i wyrzuca do kosza. rzut za trzy punkty. ciśnienie skacze, układy immunologiczny szaleje. kibice wbiegają z radości na boisko, tratując i degradując przy tym wszystkie elementy przyrody ożywionej i nieożywionej. trzy, dwa, jeden. koniec meczu. mogiła zbiorowa. obyło się bez pałek i łańcuchów. stop. obyło się przy minimalnym użyciu pałek i łańcuchów. trzeba w końcu sobie trochę pomóc. podać pomocną dłoń w gospodzie pod pomocną dłonią. wiadomość z ostatniej chwili:
gospodę pod pomocną dłonią spalono podczas II wojny światowej. cichy jęk: nie, to niemożliwe. więc generalnie to sory. posłuchaj sobie trochę kory i dojdź do siebie. a jak nie dojdziesz do siebie to dojdź przynajmniej na najbliższy przystanek autobusowy. jedź na gapę. bądź raz nieobliczalny. stań się nonkonformistą. buntownikiem w za małych adidasach i w za ciemnym podkładzie maskującym niedoskonałości. przypisek redakcyjny - postaraj się, aby podkład był niemarkowy, gdyż podkreśli to twój bunt i niezależność.
obwieś swój pokój plakatami modnych, lecz alternatywnych zespołów i ciesz się swoja indywidualnością i wysublimowanym gustem. i pamiętaj patrz z uzasadnioną wrogością na wszystkich przeciwników demonstracji własnego ja. w końcu ja to ja, ty to ja, on to też ja i jego pies to również ja. teraz możesz w pełni cieszyć się życiem.

sobota, 18 kwietnia 2009

rebuild.

wchodzę na polanę w rytmie jakże melancholijnej i rock'n'rollowej ciszy. rozpościera się iście rajsko-tajski widok. błoga wiosenna podłoga delikatnie łaskocze moje stopy. tutututu. kocyk w kratę, koszyk z wikliny, kolorowa parasolka w drinku. tanio i radośnie. tak być powinno. wkoło renifery tańczą mambo. niebo mieni się sześcioma rodzajami błękitu. kwiaty kwitną na buraczkowo. ał. kicham, prycham. alergia. wstrętne pyłki. to pa. składam koc i wynoszę się w mroczne zakamarki lasu moich wspomnień.

weronika umiera. weronika zmartwychwstaje.
wraca.
martwy taksówkarz wiezie weronikę już drugą godzinę krętymi ulicami zniszczonego miasta.
weronika nie poznaje swojego bloku, podwórka, starej szkoły. wszystko utonęło w bezlitosnym ogniu ludzkiej nienawiści. blask w jej oczach zniknął tak jak sklepik na rogu. już na zawsze. teraz pożąda zemsty, krwi. woła o pomstę do nieba. w jej głowie krąży tylko myśl o okrutnym zadość uczynnieniu. ale na kim ma zawisnąć potworne widmo wendety skoro ludzkość już nie ma. wyginęła zupełnie jak dinozaury przed milionami lat. została tylko ona. jedna, jedyna, sama. plus taksówkarz w stanie zaawansowanego rozkładu. i co teraz ma począć? na co jej nowe życie skoro ma je spędzić osamotniona w gruzach dawnego świata, który przecież tak kochała. weronika nie wierzy, że jeszcze kiedykolwiek się uśmiechnie i przystosuje do rzeczywistości, w której przyszło jej żyć. weronika postanawia umrzeć. na dobre, raz na zawsze. ale czy to jest właściwe wyjście? na pewno najprostsze, ale przecież ona nigdy nie szła na łatwiznę. weronika zastanawia się po raz kolejny. tym razem postanawia znaleźć w sobie dość siły i odwagi, aby zmierzyć się z tym co ją czeka. zamierza wskrzesić świat. odbudować go krok po kroku. chce raz na zawsze wyzbyć się bólu i przypomnieć sobie co to jest szczęście.

sobota, 4 kwietnia 2009

lust for life.

proste piękno. poplątane piękno już nie jest takie estetycznie zniewalające jak proste, simple, klasyk. retro beauty bez sutków. to tylko wygładzona uroda, taka fotoszopowa prawda w zaśmieconych umysłach szczekających dzieci. stop, starczy otrząśnij się. potrząśnij i nie mieszaj.
pamiętasz jak się spotkaliśmy? ja nie. pewnie dlatego, że to się nigdy nie wydarzyło faktycznie. nie możemy razem zwiedzić naszych najbardziej egzotycznych zakątków w głowach. egzystujemy sobie biernie na różnych poziomach kosmicznej samotności, nieświadomi swojego istnienia. zostało nam tylko upajanie się zapachem martwych stokrotek i widokiem ludzi o tak samo złowrogim wyrazie twarzy.
nie.
zróbmy coś szalonego, odstąpmy od reguł i bądźmy razem tak prosto, po prostu pięknie bez żadnych skręceń i komplikacji.

hej to taka zaćpana ballada o nieszczęśliwej miłości na przekór rzeczywistości.

lusion illusion.