środa, 25 sierpnia 2010

słowiański.

chciałbym być sobą, chciałbym być sobą wreszcie i przekreślić wszystko grubą czarną kreską raz na zawsze. zacząć od początku. od czystej kartki. bez plam, bez brudu, bez skaz i zadrapań. utopić wspomnienia, które co dnia wychodzą z szafy nieproszone. trzymam się ściany, niczym pijany. spluwam na te wszystkie niewyraźne twarze i jedyne co przechodzi mi przez gardło to: go fuck yourself. mało ambitne, lecz mówię dobitne. i gdybym tak mogła wszystkie stare lęki wycisnąć jak krosty. uwolnić całą zbierającą się tam przez lata ropę. zdmuchnąć z powierzchni ziemi wszystkie słowa, co padły, a nigdy nie powinny. poczuć niestłumione życie. i tak bez końca.

czwartek, 19 sierpnia 2010

kontrola biletowa.

pęka świat na pół, a ja stoję ciągle w tym samym miejscu i się głupio śmieję. nie potrafię nic z tym zrobić. z niewielką pomocą przyjaciół może dam radę jak to ktoś ładnie powiedział. ale jak nie ma przyjaciół, pusto w około. parę winylowych płyt tylko, kubek mleka, ból głowy, niepościelone łóżko. chcę leżeć i nie myśleć, nacisnąć czerwony guzik na pilocie i zasnąć na podłodze. bezużyteczność to moje nowe imię. zgnilizną już śmierdzę, zaraz robaki powychodzą mi z oczodołów i mój rozkład zostanie uwieńczony ostatecznie. bo to jakiś permanentny żal, czy smutek albo jakieś inne zapomniane uczucie, przeterminowało się we mnie. zostań moim katharsis. ulecz mnie. przynieś apteczkę. wyjmij bandaż i owiń mi nim skronie, a ja się położę na twoich kolanach i będę trwać chwilę w milczeniu, a potem znowu odejdę, bo tu dla mnie miejsca nie ma wcale, dlatego ciągle idę dalej.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

go with the flow.

tęsknota za miłością, która była, jest właśnie teraz albo kiedyś będzie. wilgotne usta całujące nie tę osobę, co powinny. pogubieni rycerze na bujanych koniach, szukający wieży zamieszkałej przez księżniczkę w białej bieliźnie i wyliniałych skrzydłach. później tylko paraliżujące kołysanki o narządach rozrodczych. destrukcja przyjemności. kokainowe ścieżki do obcych łóżek. potłuczone butelki absyntu, czyli AA - animowanie alkoholicy, już niedługo w 3d. dziesiątki nieznaczących nakłuć na przedramionach. kilkoro dzieci spuszczonych w kiblu. parę niespełnionych marzeń i butów do wyrzucenia. dziesiątki niezapamiętanych godzin. i w końcu jedna sekunda zmieniająca całe życie. jedna klatka w trzygodzinnym filmie i druga szansa. wtedy już musi wszystko pójść gładko, pięknie i z uśmiechem. zwykły fart albo łut szczęścia. niezasłużone szczęśliwe zakończenie. ale to tylko romantyczna projekcja z przeciętnego filmu wydanego tylko na dvd.

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

pada m, pada m.

chyba nie wiem co napisać. chyba boli mnie głowa. chyba za oknem, jak i również za drzwiami pada deszcz. chyba nawet jest powódź. ale chyba w innej części kraju. chyba zaczyna błyskać. chyba marzną mi nogi. chyba wypadła mi rzęsa i łzawi mi oko. chyba mi smutno, a może nawet i wesoło. chyba nie wiem. chyba dziś poniedziałek. chyba w zamrażarce nie ma już lodów. chyba demonstracja zabierze krzyż. chyba będzie krew i kawałki pomarszczonej skóry na placu. chyba nie będę oglądać już wiadomości. bo chyba nie warto. gdyż chyba gówno się dzieje na całym świecie. a ja chyba nie chce oglądać tego kału i wymiocin, które napływają zewsząd i przerażają mnie, pokazując kolejne chore dziecko na białaczkę. chyba nie chcę tego oglądać. chyba nie mam na to siły, a może odwagi i nerwy już też nie te. chyba nawet nergal ma białaczkę. chyba nie będzie polish big fat wedding z dodą. chyba nawet mi przykro. chyba by było o czym czytać w poczekalni u fryzjera. chyba pójdę spać.

czwartek, 5 sierpnia 2010

tygrysie mleko.

- skąd wiesz co czuję? co wiesz o beznadziei, bezradności i zmarnowanym życiu? jeszcze nic nie widziałaś, nic nie słyszałaś, nic nie poczułaś, nic nie przeżyłaś. - ale ja jestem złodziejem uczuć. kradnę wszystkie emocje w promieniu dziesięciu mil i połykam, krztuszę się nimi, dławię. symuluję doświadczoną erudytkę w okularach. doradzam zgubionym i odnalezionym, znajomym i nieznajomym. jestem darmowym telefonem zaufania dla tych, którzy mają za dużo darmowych minut. i tak to wszystko marne kłamstwa, trywialne spędzanie czasu. dlatego bądź grzecznym chłopcem i załóż plastikowy kapelusz jak przystało na uroczego chuligana. i idź. tam daleko. po raz miliard setny. zrób to samo, powiedz używając tych samych słów, to co zwykle. w końcu przyjdź i pokoloruj moje życie chaosem kłopotów. będę udawać twoją heroinę, a ty mojego buntowniczego narkomana. zatracimy się tak razem, na jakimś pustkowiu, gdzie jeszcze nie dotarły komary i mtv. i nie dowiemy się co na to tato. to będzie słodka egzystencja - tylko ja, ty i paczka papierosów. namalowałam nas już akwarelami w swojej głowie. arcydzieło.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

pretty girls make graves.

stoją przy śmietniku piżamowi chłopcy. w butach unurzanych w błocie, oblani rumieńcem, patrzą na świat bez perspektyw. zaraz wrócą do swoich domów zbudowanych z połamanych kości. słońce świeci im w twarz. oślepia tak bardzo, że już nie widzą dokąd idą. zbaczają z ustalonej przeznaczonej trasy. rozpoczynają wędrówkę w nieznane. przemierzają niespenetrowane okolice własnej świadomości, aż docierają do miejsca, w którym następuje zwarcie i mózg eksploduje. rozerwany na setki malutkich kawałków, pokrywa wszystkie maski samochodów dookoła. dziewczyny o długich nogach i rzęsach sprzątają cały ten chlew i stawiają nagrobek z napisem "they were born and then they lived and then they died". i nikt nie zauważył, że chłopców już nie ma. nikt nie płakał, krzyczał, przeklinał i modlił się. dla nikogo nie był to koniec świata. nie powiedzieli o tym w telewizji, ani nawet nie napisali w brukowcu. to nie medialne, w końcu nikt nie lubi mieć brudnego wozu.