poniedziałek, 24 sierpnia 2009

niebonieboniebo.

kołysanki science fiction. jedyny dźwięk dochodzący z próżni zalania błogą chwilą.

mruczenie. warczenie. pchły i koty. słodkie wyliczanki. gorycz w ustach. martwe rośliny na parapecie. trupy. trupy. trupy. a on ciągle żywy. i te eklektyczno-elektryczne noce. zawiąż oczy i połóż się na brudnej ziemi. i nie ma już nieba. "there is no heaven" said john.

przyklej już te swoje gumowe paznokcie i pierzaste rzęsy i inne modne gadżety z gazety za złoty dziewięćdziesiąt dziewięć. posłuchaj tego cichego, cienkiego głosu gdzieś tam głęboko pod twoimi natapirowanymi włosami i przesuszoną skórą. i "idź w noc. noc jest największą kurwą". ale drugie miejsce nadal jest wolne, więc pędź. połamania obcasów.


tyle udawania, mętnych pozorów. i w końcu demaskacja. niestety tylko cyfrowe litery potrafią mnie uwolnić. na dziesięć minut i trzy sekundy.

środa, 22 lipca 2009

drugs dont work.

dziesięciogodzinna histeria. butelka szampana. pół minuty wytchnienia. i tylko dwa słowa w głowie: pieprzę to. porządnie. wykorzystam w tym celu cały pieprzony pieprz pieprzonego świata. chociaż tego nie spieprzę. i nie będzie starych początków i nowych końców. jedna czasoprzestrzeń. i jeden bohater. zero kompromisów.

środa, 10 czerwca 2009

świt się zaczyna.

wszyscy potracili powieki. dwadzieścia cztery na siedem wyzute spojrzenie.

wbrew sobie i innym nadal widzę tę damę, czarną, lecz o złotych brwiach i papierowych nozdrzach. jej krwawa duma wypływa z kącików ust jak lepka wydzielina z pochwy. płacze tylko nad rozlanym życiem istot pierwotnych. pochłaniana przez ciemność kończy gorzkie tango na jedną osobę. istny rząd w nierządzie. czystość nieczysta. ale nie jest przecież nawet żywa. to tylko stwór, potwór składający się z niewidzialnej materii dobra i zła. anatomiczny żart. nieśmieszny z resztą. i bez reszty. w końcu reszty nikomu nie trzeba. grosz na szczęście utracił swą symboliczną potęgę.
pozostała już tylko złowroga, bezlitosna noc. a jest już późna godzina. księżyc nawet śpi. chrapie bezwstydnie. w końcu wstyd jest przeżytkiem. przeżył swoje i umarł.

cała ta fuzja to ostatecznie cygańskie flamenco w bukareszcie.

wtorek, 19 maja 2009

komercyjny tekst.

ja już nie wierzę w gnijący świat.

czwartek, 30 kwietnia 2009

twarz rzadziecka.

to nie moja bajka. jestem nie z tej bajki. jak nie z tej to z jakiej? z innej. ale innej bajki nie ma. jest tylko pinokio. bohaterem jest łysy chłopiec z długim nosem, bez jedynki i dwójki. w oczach ma huragan. całymi dniami serfuje po wirtualnym morzu kłamstw i kłamstewek. zlizuje bitą śmietanę z tortów urodzinowych. goli brwi i nie zmienia majtek. podąża nieustannie martwą drogą numer siedem. kiedyś w końcu dojdzie do końca siódemki, a co go tam czeka, tego nikt nie wie. może ta droga jednak jest żywa? chociaż w niewielkim stopniu. może prowadzi do nowego jorku. nowego świata. i skończy się wszystko dobrze, bez dramy. pinokio znajdzie pracę. kupi odżywkę do wyimaginowanych włosów. znajdzie wymarzoną świnkę morską. i będzie hepi end. prawie tak hepi jak pieluchy hepi.

narko nekro. log out.

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

bez sensu.

miałam taką fajną, białą kartkę z czerwonymi literkami. zgubiłam ją. było na niej wszystko. moje satyryczno-groteskowe refleksje na temat człowieczeństwa, którego nie ma. opisałam na tej zgrabnej karteczce wszystkie rodzaje pieczywa dostępne w piekarniach, zieleń pomidorów-wcześniaków, długość rzęs kobiet pracujących na ulicach nocą. tyle pięknych rzeczy, słów, pocałunków, dotyków i potencjalnych uniesień. wszystko na nic. jedno wielkie nic i nic poza tym. tym a tym. tamtym a tamtym. przykra sprawa.

a teraz czas na audycję 'styl i twoje policzki'.

autobusem jedzie kobieta z drzewem w ręku. ma na krótkiej szyi korale, koloru zgniło zielonego. mój ulubiony odcień rozkładu. pasuje do wszystkiego. komponuje się wyśmienicie z beżem i brązem. element w odcieniu zgniłej zieleni nada każdemu ubiorowi, każdej fryzurze nieco dekadencji i szaleństwa. pasuje również do pozostałości po liściach na drzewku.

a teraz uwaga, uwaga. klasyczny materiał w nowych odsłonach. dżins. dżins jako skarpetki, dżins jako paznokcie, dżins jako obrus, dżins jako włosy pod pachami. dżins ma dziś wiele fascynujących wcieleń. jest najmodniejszy, świadczy o wysublimowanym guście i nienagannej sylwetce. dżins to przyszłość. dżins to nowa ty. noś dżins w sercu i w torebce.

misia już idzie. papa.

czwartek, 23 kwietnia 2009

asfiksja autoerotyczna.

burza. kurza stopa. stopą o bruk, nogą o bruk. brukiem o głowę. i bum jeden wielki szum. efekt jak po wódce, lecz darmo. ale nie ma na świecie nic za darmo. nawet w twarz za nic się nie dostaje. namęczyć się trzeba, sprowokować. z pewnością jednak warto trochę się napocić, aby zaspokoić swoją jakże trywialną, lecz ważną potrzebę. potrzebę serca i ducha. sado-maso, maso-sado. trochę perwersji nigdy nie zaszkodzi. a co nie szkodzi to pomaga. a jak już człowiek nie domaga, to się zwija w kulkę, jak papierek po cukierku i wyrzuca do kosza. rzut za trzy punkty. ciśnienie skacze, układy immunologiczny szaleje. kibice wbiegają z radości na boisko, tratując i degradując przy tym wszystkie elementy przyrody ożywionej i nieożywionej. trzy, dwa, jeden. koniec meczu. mogiła zbiorowa. obyło się bez pałek i łańcuchów. stop. obyło się przy minimalnym użyciu pałek i łańcuchów. trzeba w końcu sobie trochę pomóc. podać pomocną dłoń w gospodzie pod pomocną dłonią. wiadomość z ostatniej chwili:
gospodę pod pomocną dłonią spalono podczas II wojny światowej. cichy jęk: nie, to niemożliwe. więc generalnie to sory. posłuchaj sobie trochę kory i dojdź do siebie. a jak nie dojdziesz do siebie to dojdź przynajmniej na najbliższy przystanek autobusowy. jedź na gapę. bądź raz nieobliczalny. stań się nonkonformistą. buntownikiem w za małych adidasach i w za ciemnym podkładzie maskującym niedoskonałości. przypisek redakcyjny - postaraj się, aby podkład był niemarkowy, gdyż podkreśli to twój bunt i niezależność.
obwieś swój pokój plakatami modnych, lecz alternatywnych zespołów i ciesz się swoja indywidualnością i wysublimowanym gustem. i pamiętaj patrz z uzasadnioną wrogością na wszystkich przeciwników demonstracji własnego ja. w końcu ja to ja, ty to ja, on to też ja i jego pies to również ja. teraz możesz w pełni cieszyć się życiem.

sobota, 18 kwietnia 2009

rebuild.

wchodzę na polanę w rytmie jakże melancholijnej i rock'n'rollowej ciszy. rozpościera się iście rajsko-tajski widok. błoga wiosenna podłoga delikatnie łaskocze moje stopy. tutututu. kocyk w kratę, koszyk z wikliny, kolorowa parasolka w drinku. tanio i radośnie. tak być powinno. wkoło renifery tańczą mambo. niebo mieni się sześcioma rodzajami błękitu. kwiaty kwitną na buraczkowo. ał. kicham, prycham. alergia. wstrętne pyłki. to pa. składam koc i wynoszę się w mroczne zakamarki lasu moich wspomnień.

weronika umiera. weronika zmartwychwstaje.
wraca.
martwy taksówkarz wiezie weronikę już drugą godzinę krętymi ulicami zniszczonego miasta.
weronika nie poznaje swojego bloku, podwórka, starej szkoły. wszystko utonęło w bezlitosnym ogniu ludzkiej nienawiści. blask w jej oczach zniknął tak jak sklepik na rogu. już na zawsze. teraz pożąda zemsty, krwi. woła o pomstę do nieba. w jej głowie krąży tylko myśl o okrutnym zadość uczynnieniu. ale na kim ma zawisnąć potworne widmo wendety skoro ludzkość już nie ma. wyginęła zupełnie jak dinozaury przed milionami lat. została tylko ona. jedna, jedyna, sama. plus taksówkarz w stanie zaawansowanego rozkładu. i co teraz ma począć? na co jej nowe życie skoro ma je spędzić osamotniona w gruzach dawnego świata, który przecież tak kochała. weronika nie wierzy, że jeszcze kiedykolwiek się uśmiechnie i przystosuje do rzeczywistości, w której przyszło jej żyć. weronika postanawia umrzeć. na dobre, raz na zawsze. ale czy to jest właściwe wyjście? na pewno najprostsze, ale przecież ona nigdy nie szła na łatwiznę. weronika zastanawia się po raz kolejny. tym razem postanawia znaleźć w sobie dość siły i odwagi, aby zmierzyć się z tym co ją czeka. zamierza wskrzesić świat. odbudować go krok po kroku. chce raz na zawsze wyzbyć się bólu i przypomnieć sobie co to jest szczęście.

sobota, 4 kwietnia 2009

lust for life.

proste piękno. poplątane piękno już nie jest takie estetycznie zniewalające jak proste, simple, klasyk. retro beauty bez sutków. to tylko wygładzona uroda, taka fotoszopowa prawda w zaśmieconych umysłach szczekających dzieci. stop, starczy otrząśnij się. potrząśnij i nie mieszaj.
pamiętasz jak się spotkaliśmy? ja nie. pewnie dlatego, że to się nigdy nie wydarzyło faktycznie. nie możemy razem zwiedzić naszych najbardziej egzotycznych zakątków w głowach. egzystujemy sobie biernie na różnych poziomach kosmicznej samotności, nieświadomi swojego istnienia. zostało nam tylko upajanie się zapachem martwych stokrotek i widokiem ludzi o tak samo złowrogim wyrazie twarzy.
nie.
zróbmy coś szalonego, odstąpmy od reguł i bądźmy razem tak prosto, po prostu pięknie bez żadnych skręceń i komplikacji.

hej to taka zaćpana ballada o nieszczęśliwej miłości na przekór rzeczywistości.

lusion illusion.

czwartek, 19 marca 2009

boli mnie głowa.

rozumiem i chcę kontynuować. ale tak naprawdę nie rozumiem i chcę kontynuować. albo mi się tylko wydaje, że nie rozumiem. nie wiem, nie wiem. 'couse you know i have lost myself again. nieodwołalnie? na zawsze? do końca?

poniedziałek, 2 lutego 2009

herbatniki, czyli sucho i krucho cz.1

ciemno, gruby stary człowiek siedzi na taborecie w miejscu jeszcze niezidentyfikowanym. jest mało dosadny w tym swoim egzystowaniu na obitym ekoskórą kawałku martwego drzewa. ubrany jest w neowiklinową, żółtą koszulę z przesadnie przepastnymi kieszeniami, w których trzyma przeterminowane tabletki na porost włosów pod pachami. dalej powierzchownie analizując jego postać, łatwo zauważyć znoszone spodnie budzące te niefajne wrażenie absolutnej nieczystości sukcesywnie zbieranej po całym świecie kawałek po kawałku. buty za małe i zbyt eleganckie, nie pasujące. wyglądają na kradzione i zapewne są.
jest w jego osobie coś przejmującego. nie z oddali, lecz z bliska. jeszcze o tym nie wiecie i ja też w istocie jeszcze tego nie wiem, że ten właśnie mężczyzna zna tajne metody na powolny rozpad mentalności i policzków. mógłby grać główną rolę w filmie rodem z kina moralnego niepokoju.
strużki czerwonego światła rozbijają się o deski sceny, łatwo już rozpoznać miejsce. jest to nie tak futurystyczny jak może się wydawać bar KOZA MILK BAR. niemodne miejsce dla podstarzałych wyznawców peerelowskiego porządku. wnętrze zaniedbane i nieprzytulne. ściany koloru "pamiętam jeszcze tę biel", podłoga pokryta linoleum "byłam na olimpiadzie w siedemdziesiątym czwartym". stoliki metalowe, zardzewiałe. wyglądają jakby właściciel z uzurpował je z niemieckiego szpitala psychiatrycznego po drugiej wojnie światowej i postanowił, że pomimo pełnionej niegdyś niechlubnej roli stołów, na których leczono pacjentów elektrowstrząsami, mogą one być bardzo przydatne i opłacalne w gastronomi.
barman wyjątkowo nieprzyjemny typ, lat około trzydziestu pięciu. zawszawiony, nieumyty byczek, który ostatni raz widział brzytwę, gdy miał cztery lata i nakrył ojca przy goleniu. głos piskliwy. zupełnie jakby podczas okresu dojrzewania cały dorósł, a tylko jego cieniutki głosik przypadkiem zapomniał, że już na niego pora. ubrany w koszulę idealnie dobraną do koloru ścian i spodnie pod kolor ekoobić stołków barowych.
chłop serwuje klientom kozie mleko wprost z cycka szklanego zwierzęcia.
pierwsza szklanka białej słodyczy dostępna w opcji kup teraz w cenie 5.99, druga już za jedyne 3.99.
przy barze znajduje się wspomniany wyżej jegomość w podeszłym wieku i barman. przy powojennych stolikach siedzi trzech kaprawych osobników, po kryjomu dolewających do mleka wódkę. wszyscy zachowują się stosunkowo cicho i kulturalnie. atmosfera, więc jest lekka jak nowy kanapkowy, serek danio.
z komputerowych głośników dobiega "dumka na dwa serca" z niezapomnianego ogniem i mieczem. serca zebranych zalewa fala niepohamowanego wzruszenia.

koniec didaskaliów. ciąg dalszy prawdopodobnie nastąpi.

piątek, 9 stycznia 2009

tara.

czkawka głupawka. moda na loda, powie ci to nawet doda. wysokokaloryczna woda. w rzece kłoda. a ja tańczętańczętańczę w rytm radia 70'. stan przed lękowy. bariera ochronna actimela. w gardle wirusy jak w herbacie fusy. tfu. jestem taka mało oryginalna. bananowo banalna. żołądek mam w uchu, palec jest pachą, a umysł zębem trzonowym. rozparcelowanie jaźni jawne. okrutne. butne. pływam w poczuciu nieegzystencjonowania. zabawa w zabawę. niestrawną strawę. wszystko jest łzawe. twarz smagława. osmalona. poraniona. bo wiesz miłość nas rozszarpie. będziemy podzieleni na miliard części, cząsteczek, atomów. cały kwas wyleje się na świat. zapłacisz od tego podatek vat. zużycie jest jak pożycie. życie jest nierzeczywiste aż do granic polski.
śpij kochanie, kokaina na śniadanie. potem francuskie bułki, w istocie małe ucieczki ampułki. należy w tym miejscu umieścić znaczek uwaga odpady chemiczne. cały świat będzie jednym wielkim znakiem ostrzegawczym. prosimy nie dotykać. już znikać. pa dobranoc. wcale nie taka dobra.

piątek, 2 stycznia 2009

bierz bierznie na raty.

nowy rok, nowy sok. z żuka, co do drzwi od wczoraj puka. żony wciąż szuka. puka puk umiera dziś pan żuk. pogrzeb będzie romantyczny, a zarazem pompatyczny. przyjdą wszystkie gwiazdy seriali erotycznych. polonia 3 po 23. przyjdź też. będziesz się dobrze bawił na after party. to wcale nie są żarty. gra w perwersyjne karty toczy się, a nawet zatacza. granice kolorowanek przekracza. poznaj brata wyjadacza, co nie potrafi przestać konsumować życie w czystej postaci. obrabowali go piraci. teraz mieszka na łonie natury, chłonie niebo i góry. obwiązany w brudne sznury po bieliźnie. myśli o goliźnie. czuje się wolny jak konik polny. wolność pojęcie obłudne z natury do eksplikacji trudne. jak życie żmudne. a życie jak to życie nudne. jak skarpety brudne. fuj. parszywy życia zwój. zapisany rdzawą krwią. zwieńczone bólem, niczym tort wisienką. tort jest tuczący, a produkty wysoko kaloryczne prowadzą do otłuszczenia serca, co ostatecznie skutkuje śmiercią. śmierć skutkuje spokojem wiecznym, a także pozostawieniem w spokoju, nie do końca wiecznym, "bliskich" o ile posiada się takowych, jest więc to najwyższy wyraz altruizmu, a zarazem luksusu, na który każdy może sobie pozwolić.
stejsi ma mamę, która jest kusząca. dla młodych chłopców pociągająca. bardzo wyzywająca. jak kobieta na zakręcie, skręcie. lekkie przegięcie mieć taką matkę, co majtki nosi w kratkę.
tak naprawdę wyznam wam szczerze i w całkowitej tajemnicy, że mama stejsi ma drobną rólkę w "głębokim rozporku" nadawanym co piątek o 23.30 na kanale polonia 3. obejrzyjcie ją tam. nie pożałujecie. brat wyjadacz nie żałuje, tylko jej plakat całuje.

ona też była na pogrzebie żuka.