poniedziałek, 13 października 2008

królik... hallo. zero siedemset zadzwoń jutro.

tak to ona na pół centymetra ogolona. nosi sweter niebieski na nim trzy pieski, a w ręku półlitrowy sobieski. tak to właśnie vintage władysława. krocząc ulicą ruchliwą, udaje nad wyraz ckliwą. idzie do mężczyzny swego, mieszka. ręka jej już prawie zielona jest od nadmiaru trunku takiego jednego, realnie to praktycznie każdego. mieszko więc mieszka na ulicy mieszka pierwszego, nie jakiegoś tam drugiego, podrzędnego. władzia tak zmierza do celu swego, jakże gorąco upragnionego. już jest prawie. weszła. klatka dla niej jest cudna, mimo iż trochę brudna. drzwi do mieszkania otworzyła i się przeraziła. oto ukochany, przez Boga jej dany poznaje bliżej dobrawę. dobrawa jest dobra w te klocki. duplo układa jak nikt. władka pomyślała koniec z wikt. koniec z opierunkiem. sytuację uratować chciała więc się do naga rozebrała. sutki światu ukazała i z dumą pomyślała "jestem jak rosiczka bez zębów i mnóstwo mam wrębów". mieszkowi jednak mieszek włosowy nawet nie zadrżał. władki ciało jednak zadrżało. ze złości oczywiście. że co, że ona taka przecież seksowna i pociągająca urokiem swym nie zwabiła, kurwa zaraz będzie biła. wzięła więc klocka i umiejscowiła go w ustach mieszka. powiedziała "wyobraź sobie że to penis leszka, twego pieska". chłopak się obruszył i na fotelu swą dziewczynę poruszył. ona się zachwyciła i wszystko mu wybaczyła. historia jest to krótka, miłosna. jutro będzie wiosna. narazie przed domem sosna gubi igły i płacze. jej tej historii nie wytłumacze. niech nadal szlocha i kocha.

Brak komentarzy: