środa, 17 grudnia 2008

takatakataktak

http://www.dzienniki-rowerowe.blogspot.com tadeuszowo.

niedziela, 14 grudnia 2008

za czy przeciw.

niemoc twórcza mnie dopadła. odsączenie mózgu z myśli wszelakich i rozmaitych. dodatkowo mam brudne zęby. niehigieniczna jestem i się tym chwale. wstyd wielki i dorodny. nędza i ubóstwo.
a muszę iść do lekarza specjalisty, a nie mam, ani czasu, ani pieniędzy, ani ochoty. głupoty.
tylko ja, Ian Curtis i Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej i jest beztroski weekend, mimo iż powinien być z troską bo w poniedziałek skumuluje się troska o moja przyszłość niezakolorową już i tak. a i zapomniałam złożyć dozgonne wyrazy wdzięczności małym, owocowym napojom, bez których nie było by mnie tu. z racji ochrony dany osobowych nie podam ich nazwy.
ale przynajmniej świeci słońce, słońce przez małe es, ale słońce. ach jak pięknie, szkoda, że już ptaki odleciały. miło jest pisać przy naturalnym świetle. od razu żyć się chce.
i have a dream today. dziwny bardzo i trochę nieprzyzwoity. jako że nie chcę siać obrazy powrzechnej nie zrelacjonuje go. chociaż niby jest parental advisory, ale pozory względnej moralności wypada zachować. założę swój dziennik bardziej strawny albo i mniej.
ja już jestem taka cięzko strawna i powoduję zgagę.
"już do roboty. nie mitręż czasu." nawet w niedziele, człowiekowi spokoju nie dają. koniec mojego słodkiego jak burak cukrowy lenistwa, w już nie tak słodko-buraczanym grudniu. ale nonsens.

poniedziałek, 24 listopada 2008

kurtyna nigdy nie zapada.

i po co? dlaczego? sparaliżowane oczy na szczycie własnego ego. nie będzie z tego nic dobrego. koniec, nie ma już klatek. zwierzęta w zoo się skończyły. krótko się tam bawiły. teraz urządzają ucztę. zjedzą cię jak stek. jesteś w końcu tylko stekiem kłamstw. zapleśniałym serem kanapki. zgniłym kiełkiem rzodkiewki. marnym fluidem zainfekowanej miłości. apogeum podłości.
proszę, dłużej tego nie zniosę. znosi mnie, nadal ponosi. bodziec umysłowy pilnie poszukiwany. wstyd mi, wstydzę się. nie umiem udawać. pytań nie zadawać. nie rozumiem. umiem tylko popadać w dezolację i izolację. fałsz, fałszerz, fałszerstwo. zafałszowane kłamstwo. 'pani się tak ślicznie śmieje'. ciągle chleje. nikt nad tym nie boleje. nie ma sposobu na realne wzruszenie. nieustanne umysłowe poronienie. 'puchnie mi wszystko na grubość ręki od tej ohydnej udręki' moja myśl na dziś, jutro i pojutrze. brak alternatywy. smutek ciągle żywy.
będę sobą i tak jestem skazana na lata samotności, przeżarte goryczą do ostatniej kości.
i tak będzie źle i tak niedobrze. została tylko powierzchowność. kolorowe piżamy w bałwany, długie szlafroki w banany. twarze piękne, aż do granic brzydoty. ciągły wylew głupoty. parodia autentyczności, skraj śmieszności. kraj śmieszności. bezmyślnej niesprawiedliwości.
żyję w transcendentalnym rozdrażnieniu wszystkich swoich jaźni. niewyrażalne słowami uczucie bojaźni. głuchoniema wrażliwość niespełnionej fantastki. nie ma na świecie takiego jestestwa namiastki. koniec powiastki.

"moja - to jest tragedia prawdziwa! ja widzę prawdę ostateczną całej ludzkości i przez to, że jom widzem właśnie, moje osobiste życie upływa jak najczarniejszy, kloaczny nieomal koszmarek, gdy wy pławicie się w dziwkach i majonezach"

sobota, 15 listopada 2008

platforma wiertnicza.

późną nocą, sprośne światła psocą. jest tam utalentowany klon klauna. zdechła fauna w erotycznym mieście. plakat reklamowy na ścianie powieście. idzie wściekle ruda kobieta, czarną ulicą. krótka spódnica, rumiane lica. szał wariacji, wieczornej dewiacji. postać pierwszoplanowa, zgoła wesoła woła anioła o skrzydłach z tworzywa sztucznego. szukasz kogoś słusznego zadzwoń do niego. bohaterka czerwonowłosa zwana jest prosto rosa. nie ma na jej głowie ni siwego włosa. pusta przestrzeń jej pokojem, czerwone wino napojem, ranek potworem, usta szminki wytworem. jedzie nieznanym torem wprost do zadymionego raju znajdującego się na skraju industrialnego gaju. brak w oczach niewinności, w sercu odpowiedzialności, w dłoniach pewności. ona nigdy nie pości. cały świat ją złości. ludzkie metro, wariactwa ukoronowanie. świat nigdy nie cichnie. cisza nie istnieje. oko bieleje. na jej nagich plecach szara gitara. dobrana z nich para. kręci włosy na palcu, brwi maluje ołówkiem, zadaje się z półgłówkiem. trafiła w miejsce będące jej przeznaczeniem. klub zwany exotyk neurotyk. zmysłowo-umysłowy dotyk podczas chaotycznego podrygiwania, głową wymachiwania, drinka popijania, papierosa wypalania. istny szał wydepilowanych ciał. godziny płyną szampana strumieniem wraz z seksualnym uniesieniem. prawdziwie nieprzyzwoity scenariusz, więc przewiń. ...
późny poranek, wstał już wczorajszy kochanek i ona też się zbudziła, z bólu głowy zawyła. nowa ich praca leczenie kaca. w oddali od miejsca i sytuacji kamera znajduje się teraz. godziny szczytu. kres bytu. koniec zachwytu. użyj sprytu, a będzie fine. obecnie jestem fetyszystą zbierającym martwy naskórek. mam obsesję na punkcie oglądania powtórek. dramat. koniec aktu pierwszego i ostatniego.

poniedziałek, 10 listopada 2008

wielkie czarne oczy.

twarz blada, kapelusz czarny, naiwność sarny. tłuste włosy, brudne oczy. umysł we krwi broczy. krew sczerniała, sylwetka jeszcze bardziej zmarniała. ciągła chrypa, powodem nie jest grypa. widok przykry, niepożądany. hej ale kto to? człowiek. obdarty z marzeń, nadziei, miłości, wychowany w nienawiści i złości. nauczony tylko podłości i nieudolności. bez kolorowych cekinów, sklepowych manekinów, zadbanych paznokci, zgrabnych łokci. kwintesencja bólu istnienia, przeplatana beznadzieją zwątpienia. schematyczność życia równa szybkości gnicia.
na wymarciu po ostatnim starciu. jestestwa profanacja, pospolita degradacja. na łące rośnie akacja. ostatnia już stacja. podróż skończona, pieniądz zdewaluowany, smak życia zdematerializowany. padł i nie powstał. ostał się w milczeniu w oka mgnieniu. na obiad czekoladowe monety, na deser surowe krokiety. kropka, przecinek, spacja. na stole czeka kolacja. nie spójna jestem, osobowościowo podwójna, nielogiczna, nielojalna i niebanalna. barany lubią banany. świat pocztówkowy, wszystko w sepii. wszyscy ślepi. twarz się lepi. i ty możesz stworzyć pozory miłości! nowe hasło. nowy konsensus. teraz się ludzie kochają. udają. albo ja nie wierzę, bo nie potrafię. bo niebo jest niebieskie, a ja boję się i nie przestanę. przestać nie chcę. jestem autodestrukcyjną, emocjonalną sadystką. cierpienie na życzenie. nieustanna alienacja. ballady trawestacja. martwa racja. wybrnięcie z opresji, przyczyną depresji. uśmiechnij się.

niedziela, 9 listopada 2008

pragnienie nie ma szans.

dramatyczne spojrzenie powoduje duszy obnażenie. wychudzenie. artystyczne uniesienie, drobne zapomnienie. minutowe, krótkie, niedługie. pojedziemy dziś na koniec świata. w kuchni zaparzana jest herbata. sceptyczna uwaga, bezwzględna powaga. płaczoodporna powłoka zakrywa kąt oka. nie mogę pozwolić sobie na emocjonalne rozbicie. jest to niedopuszczalne. niegrzeczne i nieładne.
spisek. na wieszaku martwy lisek. futro będzie jutro, bo jest takie ekologiczne i miłe w dotyku. koło na patyku. zabawa to nie lada hiacynta słusznie powiada. safari i gabaryt. wyrazy obce i nieznane. czas wyrazofobii nastał. lęk słuszny powstał. mowanienowa. komiczne. parafraza: groteska. zabawa w kotka i pieska. klęska wolnocłowa, impotencja umysłowa. wszędzie słowa, słówka, wyrazy, niepotrzebne urazy. raz po raz wszedł koń w las. wpadł w błoto po pas. pas słucki miał, gdyż koń to był szlachecki. z dobrego domu, nie byle kto go dosiadał, nie byle kto na nim rozum postradał. a więc koń ten znajdujący się w niekomfortowej sytuacji zdecydował się na przedstawienie swoich racji. odbiorcą została wiewiórka biegnąca nie opodal pagórka. "wiewiórko, podejdź tu, ruda skórko" "hej koniu kąpieli regeneracyjnej zażyłeś, gdy na spacerze krótkim byłeś?" "ależ był to przypadek niechciany, niechybny. pomóż mi moja droga" "myślisz żem nieboga, głupia. jeśli pomogę ci, ty mnie jako kolejne trofeum dodasz do swojego pasa, bom futro pierwsza klasa. ale nie... teraz ja jestem sprite a ty pragnienie." to rzekłszy, tajemnym sposobem konia w błocie utopiła. tym właśnie sposobem godzina zwierza wybiła. happy endu nie ma w tej historii, koniec zgubnej bytu teorii.

sobota, 8 listopada 2008

stara para.

spójrz nadchodzi słońce, świecą się różdżki dwa końce. wibruje maszyna do mięsa. nie ma chleba nawet kęsa. nie spotkałam nigdy siebie, ani ciebie, ani jego, ani jej. myślałam tylko wiej. posmakuj słodyczy tej. oh, darling nie poradzę sobie, jeśli o tym wiesz to powiedz, że tak właśnie chcesz. zostawisz ją po prostu samą. nigdy nie będzie prawdziwą damą. jej postać należy wychłostać. sprawa prosta jak na czole krosta. hej zdzichu wypijmy po kielichu, na dnia dobry początek, rozpoczynając nowy wątek. pogubiłam się i pogrubiłam, pochyliłam się lekko, kursywa krzywa boki dziadek zrywa. a my idziemy raz tam, gdzie nie ma nic, tylko włosów pęk. talerz spada... brzdęk. produkcja nienaganna. grzywka do brwi, brwi do rzęs, rzęsy do włosów w nosie, włosy w nosie do zarostu niedzielnego. tapir, pastelowe garnitury. styl oldschool lata 80. nie orientuję sie w nowych trendach, znam się tylko na roślin pędach.
brakuje mi twoich stóp. szorstkich, smukłych palców. stałych klubu bywalców. david bowie na koszulce. wielkie, żółte okulary na nosie. dziewczyna zarabiająca na szosie.
nigdy, nigdy, nigdy. ale co nigdy? nigdy. pożycie po życiu, wiecznym tyciu, w pierś się biciu. życia poezja czysta herezja. rock and roll w duszy od 40 lat. umarł dziś ten kwiat. sprawa przykra. skończyła się ikra. został tylko kawior. przyspieszony metabolizm. chaos duszy. ciągle oczy me suszy. nierealistyczna rzeczywistość. nierzeczowa. prawda faktyczna. ale czym jest fakt? to nietakt, popełniony w stosunku do nielogicznej egzystencji. koniec pustej sekwencji. brak sygnału.

piątek, 31 października 2008

berło z masła czekoladowego.

tango milonga nadciąga. lewa, prawa, łzawa, nawa, boczna i główna. kobieta z boku jest małomówna. jest w tej grupie. elicie prawie. w klubie modnym, kubańska kawa, wspólna jest tam ich ława. siedzi więc stado starszych pań, od dawna niepociągających łań. lecz jedna, wcale niebiedna, niezabiedzona, wcale nie licha, mimo iż często kicha. alergia biedną nęka od śniadania do wieczornego kochania. doń pobiegniesz niczym koń. Afrykański odpowiednik - słoń. afryka jest dzika. w afryce szympans kwika. polski odpowiednik prosie, świnia, sus scrofa domestica. egzotyka nasza lepsza niż wasza. u nas na śniadanie kasza, u was nic. człowiek umny myśli pic. na wodę, sok, przez cały, długi rok. kości zmień na ości. wiesz jakie są lekkie i praktyczne, a przy tym naprawdę śliczne. piękne, chude odporne na obłudę. miesiąc nowy na gałęzi siedzą sowy. patrzą oczyma w nocy, widzi je obcy... pomocy. help! i need somebody help! zabierz mnie z lasu, jeszcze za w czasu. wypoczynek na alasce dostaniesz za darmo. opalisz się, jest tam parno. zwiedzisz słynny przystanek, na nim stos eskimoskich kochanek. więc pomożesz? zostaniesz dobrodziejem? zapiszesz się w dziejach ludzkości jako dobry, co poskramia dzikie kobry. bez fletu radę dasz, gdyż nadchodzi już twój czas. twoje pięć minut... po pięciu minutach. wywiad w piśmie powszechnie lubianym. 'jak było na szczycie?' 'a dobrze, byłem w madrycie i barcelonie. jeździłem wyczynowo na takiej krowie rogatej. żony szukałem bogatej' 'byka masz na myśli?' 'tak, dużo fika.' 'matadorem byłeś?' 'metanolem? nie dziękuję. jak ostatnio piłem szybko ciemno było. potem coś mi w uszach wyło. kolega powiedział, że karetka jedzie. w oczach matka po polu mnie wiedzie. wieczny odpoczynek racz jej dać Panie.' 'lubi pan śledzie?' 'aha sugeruje pani, że piłem na pusty żołądek. nie, nie. rosół najpierw.' 'wspomniał pan coś o małżonce?' 'a wiecie, mówić nie lubię o swoim kwiecie. piszcie co chcecie.' pierwsza w nocy przez ulice amerykanin kroczy. za nim muzułmanin krwią broczy i krzyczy. jeszcze się z nim policzy.
pomieszam, poplączę, do obiadu jutro skończę.

środa, 22 października 2008

wszystkiego niedobrego

dźwięk z za drzwi dobiega. cichy, wątły i lichy. przypomina mi moje zdematerializowane palce. długie słowo. znaczeniowo gładkie jak pupa niemowlaka. a to wszystko dzięki extra chusteczkom podetrzyjmnieproszę. prawdę życiową głoszę. myśli plugawe w sobie noszę i je wydalam. defekuję. defekacja zwrotna akcja. moja racja. moja prawda jest bardziej twoja niż moja. szkoda. wyrosła hitlerowi broda. wielka będzie nagroda. niespodzianka w postaci dzbanka. dla tego człowieka wyjątkowego kto myśli, rozumie. czynność niemal nieznana, przez ludzi niewykonywana. od lat długich niepraktykowana. manipulacja świńska. demagogia chińska. portret mam mao, zobaczyć to się dało. w pokoju masło stało. kanapkę zrobiłam i masła nie ma, znikło, w ciało me wnikło. idę na spacer. jasno jest, mimo iż ciemno. noc w dzień, księżyc w słońcu. orgia taka raz na dwa lata. potrzeba bata na te swawole. ruch jednostajny po kole. dzierżę swą zimną niedolę, gdyż ja lody jeść wolę. robię źle, wychodzi dobrze. paradoksalnie jest teraz fajnie. czesze cesarza caryca. szorstkie ma lica. a zwiędła jej potylica. strzała się bała i na wskróś ją przeleciała. hej mała po podwórzu kura na wrotkach jechała. mają co dają. pomidory na giełdzie sprzedają. ludzie dziwactwa gadają. słuchać już nie mogę. idę w długą drogę. dostanę pokaźną zapomogę. w postaci jest żaby. pocałuję a w księcia się zmieni. weźmie mnie w objęcia. czuję już w kościach zgięcia. nie mam już pojęcia. pojęcie tabu nie istnieje. wiatr z zachodu wieje. wchodzę w głośne knieje. szept szpet-ny. niedosyt syty. stoi jak wryty. zadumą okryty. zakamuflowany, przez małpy wychowany. mowgli w glinie się tapla. śmieję się z niego czapla.

sto lat, dostałam dziś osiem czekolad. z racji święta jestem wzięta. od rana bardzo zajęta. czołem rosołem jadę po mieście wołem.

wtorek, 21 października 2008

rozdział 16

czekam przy telefonie. teraz już zadzwonię albo nie. poczekam chwilę. chwila stała się minutą. a minuta danutą. hej danka ulep mi ze śniegu bałwanka. ale śniegu nie ma. trudno. na dworze jest brudno. z tych odłamków niepotrzebnych, wydalonych wystrugaj mi chrząszcza. popędzę na nim przez galaktykę całą. drogą mleczną, oblaną czekoladą bajeczną. kolorowo. gwiazdy migoczą. tak migotki małe psotki. buszuję wśród planetoid. kometę za warkocz złapałam. przez przypadek go urwałam. teraz jest niepełnosprawna. dostanie zasiłek, rentę. ufundowaną przez władzę układu słonecznego. wszystkiego dobrego. do zdrowia wracaj międzygalaktycznego.
posucha. gram w klasy i skucha. kredę na chodniku rozmazałam. łzami się zalałam. dzieciom zabawę zepsułam. teraz biedna młoda polska do peceta usiąść musi. nowa gra chlopków skusi. era komputera mózg dzieciom wyżera. elokwencja społeczeństwa spada do zera. stop, koniec i basta. nauczymy dzieci piec ciasta. babeczki, serniki nawet korzenne pierniki. aukcję urządzimy, wykres dochodów sporządzimy. licząc pieniądze dobrze się sprawimy. sprawa kędzierzawa. zagmatwana lekko. light, fit, dietetycznie, niskokalorycznie. z sytuacji wybrnąć jednak sprawa prosta. dla fiskusa karton soku costa. łapówka niewinna, a znaczna i przy tym zdrowa. niemal jak woda bromowa. patrzy z politowaniem sowa. jednak oceniać prawo ma tylko krowa. silna i krzepka. karmi naród cały. chlebodawca nasz stały. koty na nią miauczały, ale w duchu się jej bały.

sobota, 18 października 2008

na zaparcia.

cienka czerwona linka. pod blokiem biega świnka. zawału dostała biała chinka. realnie atak serca był to. to nie to samo. jak to? tak to. jutro obudzę się na wznak. wszystko będzie na opoka.
zamyka się powieka starego człowieka. trzydzieści lat miał i za wódkę życie swe oddał. jeden wielki kał. zwał się wieniec. na twarzy pojawia się rumieniec. nie, nie naczynie wieńcowe. uważaj bajpasy ci się zepsują. w serce czerwone igły zakują. sztuczna szczęka w jamie ustnej brzdęka. a organizm stęka. wnęka w domu nie podoba się nikomu. architektura przestarzała. teraz modna jest tektura. domy z kartonów, ogrody z bibuły. słońce z origami świeci nad nami. my się frustrujemy swoimi sprawami. na głowie kłakami, w zębach ubytkami, połamanymi paznokciami. sprawa pierwszorzędna. w trzeciorzędzie wytworzona. przez ludzi inteligentnych pseudo. kryptonim wykształcenie wyższe. podstawówka, liceum, studia, inżynier, magister. wkrótce doktor, profesor. pada w komputerze procesor. część pierwsza koniec.
część druga początek. zaczyna się dzisiejszy obrządek. pielenie wysuszonych grządek.
głucha sfera z lęku obdziera mnie. z ust słowa wyziera. but mnie nowy obciera. brudna ściera i szmata, a nieopodal kuchenna cerata. bez cukrowa wata. lata tam hen daleko. wylałam przeterminowane mleko.
brzydoty epoka. w niej urodzona jestem, dorastam i żyję. od lat tak już gniję. na czole strzałka, w ręku zapałka. dziewczynka z zapałkami. teraz jest zbiórka dla czerwonego kapturka. uzbierana będzie rzeczy górka. od banana skórka, serowa wiewiórka, zdezelowane biurka. a wszystko zebrane dzięki ludzkiej hojności, prawdziwej pobożności, do bliźniego miłości. pięknie i wspaniale. a teraz charytatywne bale. będzie doskonale. to narka wiertarka. na śniadanie zjedz sucharka.

czwartek, 16 października 2008

epos o plastikowym kwiatku.

hej jestem nikim. zerem. miliarderem z pustym portfelem. wolnością byłam, ale utyłam. lud na barykady wysokie prowadziłam. utopijnym niby szczęściem chciałam być. o rozpustnych migdałach śnić. żyć lekko i radośnie. często wspominać o wiośnie. wiatr wieje mi w oczy i chyba zamroczy je. chyba to brzydkie słowo nijakie takie. chyba to ryba co na brzuchu pływa. pluska się w pluskach w wodnym parku, krainie rozpusty dziecięcej. domniemanej naiwności chłopięcej.
zanieczyszczenie dysku twardego w głowie się znajdującego. mam za duże ego. przerosło mój baobab domowy. swąd ogrodowy czuję. gałki oczne wyjmuję. coś mi się w brzuchu psuje. kolacja nie przetrawiona, wołowina zmartwiona.
pstryk światło zgasło w mig. iskra przeskoczyła i psychodeliczne widmo roztoczyła. będę się wiła w rytm świateł, światełek, migających małych pchełek. nie jest mi wcale licho. prawdziwe matempsycho. utraciłam wszystko czego nie miałam, a bardzo mieć chciałam. pustota pudełka pustego przeraża obliczem każdego. marzeń więcej mieć chciałam, ale nieznajomemu wszystkie oddałam. w imaginacji nurkuję. już prawie dryfuję. kłody pilnie poszukuję. koło ratunkowe - telefon do przyjaciela. co proszę? lista jest pusta. nikt mnie nie całuje w usta. patrzę i nie widzę. słucham. głucho, zdechło jedno ucho. w gardle sucho.
źdźbło szczerości na wieczność utraciłam. na zawsze się zmieniłam. przynajmniej na dzisiejszy wieczór srogi. mama mi zabrała nogi. nie pójdę dalej. w miejscu raz stać będę, przygarnę tego psa przybłędę. razem z nim świat zdobędę .

wtorek, 14 października 2008

autostrada numer siedem.

ciało do ciała i powstaje masa biała. śnieżno biała jak po proszku marki vizir. mózg więc do wirówki wsadziłam i go pięciokrotnie zakręciłam. wyczyścił mi się. jestem teraz czysta jak dawniej, będę mówić ładniej i składniej. myśleć przestaję i dłonie swe oddaję. bez ręczna teraz jestem. ustami malować będę rabatki i na zielonym polu kwiatki. surrealizm jest to srogi, twarz mi odłupała nogi. facet mnie rzuca i kuca. wsiądzie na brunatnego kuca, konia, konika tęgiego niczym rzeczpospolita bez majtek. ej kajtek, koniec z pruderią. wzniosłość niska. kubek w twarz mi ciska pusta miska. ał ała rzęsa jest już zła, przeterminowana. krótko terminowa była, więc krótko żyła, lecz intensywnie, wcale nie pasywnie. trzepotałam nią dzień w dzień, gdyż dawała miły cień.
topola i bawełna eko. mleko będzie czeko. czekolada. gratka nie lada dla minigagatka. gatki w bratki. w ręku pietruszki natki. pietruszka ma dużo witaminy ce. ce jak cebula. cebula jak w gardle gula. skacze i podskakuje przytula mnie wewnętrznie czule.
uwiecznię życie stawonoga. swoje. ja też mam nogi w stawie. wodzę rękami po trawie. jak przyjemnie natury być bliżej fikcyjnej ulotnej i trochę błotnej.
zamarznę. zamarzłam. topnieć nie topnieję, chociaż woda się ze mnie leje. po mnie, po moim ciele wątłym niegdyś. kiedyś zbuduję statek i przepłynę jak noe arką, świat zatopiony nie cały. w końcu jest taki mały. czasami niedbały i często ospały. nozdrza rozszerzam i kotu się zwierzam. sekrety mu intymne powierzam.
stopka redakcyjna, notka napisała ją dziś chłopka. koniec kropka.

poniedziałek, 13 października 2008

królik... hallo. zero siedemset zadzwoń jutro.

tak to ona na pół centymetra ogolona. nosi sweter niebieski na nim trzy pieski, a w ręku półlitrowy sobieski. tak to właśnie vintage władysława. krocząc ulicą ruchliwą, udaje nad wyraz ckliwą. idzie do mężczyzny swego, mieszka. ręka jej już prawie zielona jest od nadmiaru trunku takiego jednego, realnie to praktycznie każdego. mieszko więc mieszka na ulicy mieszka pierwszego, nie jakiegoś tam drugiego, podrzędnego. władzia tak zmierza do celu swego, jakże gorąco upragnionego. już jest prawie. weszła. klatka dla niej jest cudna, mimo iż trochę brudna. drzwi do mieszkania otworzyła i się przeraziła. oto ukochany, przez Boga jej dany poznaje bliżej dobrawę. dobrawa jest dobra w te klocki. duplo układa jak nikt. władka pomyślała koniec z wikt. koniec z opierunkiem. sytuację uratować chciała więc się do naga rozebrała. sutki światu ukazała i z dumą pomyślała "jestem jak rosiczka bez zębów i mnóstwo mam wrębów". mieszkowi jednak mieszek włosowy nawet nie zadrżał. władki ciało jednak zadrżało. ze złości oczywiście. że co, że ona taka przecież seksowna i pociągająca urokiem swym nie zwabiła, kurwa zaraz będzie biła. wzięła więc klocka i umiejscowiła go w ustach mieszka. powiedziała "wyobraź sobie że to penis leszka, twego pieska". chłopak się obruszył i na fotelu swą dziewczynę poruszył. ona się zachwyciła i wszystko mu wybaczyła. historia jest to krótka, miłosna. jutro będzie wiosna. narazie przed domem sosna gubi igły i płacze. jej tej historii nie wytłumacze. niech nadal szlocha i kocha.

środa, 1 października 2008

rok rokok.

hej janka spojrzenie nie koherentne ma i nie widzi dziś swego kochanka. lecz kochają się bezpiecznie na niebezpiecznym skrzyżowaniu. miłość jest to czysta jak toaleta publiczna. pani publiczna, przez społeczeństwo używana, nie chętnie zaspokajana. zarabiać przecież musi, do datku nikogo nie zmusi. a twarz mała do wykarmienia, będąca efektem niezabezpieczenia. staś, chłop-taś-taś pięcioletni. podziel się ze stasiem posiłkiem. dziecko się śmieje, ząb mu się chwieje.
kasia na kasie KASY kasetę kasuje. staś się tym rajcuje. czuje raj, ale z ciebie gay. język amerykański dla zaawansowanych. matka dziecko bije, wątroba jej gnije. alkoholu nadto pije. wątroba umarła. wąroba is dead, dla poliglotów ponownie. koka i kola i koka kola na obiadokolację
udaję, że się myje bo gąbka nie żyje. ręka brudem obrosła. a rosła taka silna i zdrowa jak polska ludowa. sierp bez młota. kosa bez kamienia. piła bez deski. matematyczny motyl leci jak trotyl. wybuchnie i cuchnie. staś policjantowi chuchnie. chce mieć nową kuchnię. mikrofalówkę bosha i lodówkę. mięsa mam już końcówkę. ale ja jestem niemięsożerna. jem tylko w poniedziałki, wtorki, środy i czwartki. od piątku do niedzieli kurczaka jedynie. kfc trzy razy dziennie, odruch wymiotny trzy do kwadratu razy pierwiastek trzeciego stopnia z ośmiu. ja, ana i mia w kółku siedzimy. obwód uda mierzymy. i w przyjaźń naszą głęboko wierzymy. papierosa nie damy nikomu. idź już do domu.

poniedziałek, 29 września 2008

pedro och pedro.

hej tu marilyn monroe na kwasie. nie jestem już na czasie. ciągle w trasie. umysłowej albo nosowej, odbytniczo-gazowej. zatok zapalenie, oczu łzawienie. martwe martwienie.
nie mam paznokci. są przereklamowane. wytwór kultury masowej.
eksplozja. szesnasta cztery przed domem zdechłe rowery. ja podlewam ołówki gumowe, spada mi wiaderko pluszowe. wiaderko misiem było i zdeformowało mi się. ołówki rosną wysokie i smukłe jak palmy na hawajach. aloha. hola. hejże. we wiaderku dziś się przejrzę. analiza prosta jak hydroliza. hydrosfera. sfera bajek na minimini.
oportunista wysoki, zielonooki zagląda przez brudne okno, w domu słychać kroki.
pasożyt. nieżyt jelita. jelito ślepe. ośle, oślepło. kup mu okulary. w najgorszym wypadku szkła kontaktowe. drugie dostaniesz gratis. i visine kup jeszcze. przed użyciem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.
retransmisja hitu telewizyjnego, wczorajszego. wykup polisę na życie. persepolis. stolica persów. drapak dla persa. rudego, mięciutkiego, puchatego. podrap go po brzuszku. zamruczy, zanuci. zasmucił cię dziś kot. wlazł na płot i mruga. bajak będzie żmudna i długa.

niedziela, 28 września 2008

szalik.

godzina siedemnasta dziewięć. aktualizacja trwa. jeden włos mniej, jeden kilogram więcej.
życie jednostajne jest momentami, chwilami długimi. zwyczajnie monotonne, przez co fajne może zdawać się tym co do przygód nadmiernych, książkowych, indiana jonesowych nie przywykli i przywyknąć nie mają zamiaru.
wrzód na wrzodzie, gówno na brodzie. życie płynie dalej jak moczu struga, deszczu struga, struga strugi. więcej potrzebuję może środków anty. antydepresyjnych, antykoncepcyjnych, antyanty. a chwila szybciej z prądem popłynie. rzeką pełną ryb wyimaginowanych, wirtualnych, znikających jak piksele w atrapie mózgu, udanej dość zresztą. skala jeden do jednego, dobranoc kolego.
w samotności wypalam szczęścia ostatki, a nadchodzi koniec lekki i gładki. kreowania kreacji rekreacji zakończenie srogie, tanie, niedrogie. z przeceny, z racji wątpliwej higieny.
jakoś tak pesymistycznie się zrobiło, egzystencjalnie nadto. a ponadto ciemno na dworze i nic nie pomoże, o Boże. skończyć się nie może wiersz biały. bez kropek, przecinków, myślników i ukośników. fizyczna niemoc nastała. metafizyczna moc fikcyjna odleciała. artyzm dyskusyjny i wątpliwy osiadł na dachu samochodu sąsiada z naprzeciwka. nie byle jakiego przynajmniej. nie jakiś tam polonez. mercedes prawdziwy. nowy, choć lat ma już ze dwanaście, na maksa piętnaście. a pięt naście w bagażniku. martwych i suchych jest ich bez liku, mały chochliku. prawdziwy arkan. pojęta niepojętość i samotność w pigułce zamknięta za złotych pięć, a gratis ulotka i dwa po czekoladowe złotka.
połknij i popij.